Co dwie baby to nie jedna,ale burza murowana....
W telegraficznym skrócie:
Wszystkie zaplanowane spotkania w tym tygodniu wypaliły.Pierwsze z babsztylem z czasów szkoły średniej.Nic nie zapowiadało,że ten dzień tak smerfnie spędzę.Umówiłam się z D na dworcu głównym przy stanowisku numer 3. Podróżując nogami na dworzec przeszłam obok drobnej młodzieży popijającej napoje wyskokowe,która do szkoły rewelacyjnie postanowiła nie trafić.W małżowinę wleciały mi słowa wypowiedziane również do mnie:
-Ty laska wypiję za twoje zdrowie.
-Okay.Ja się za Ciebie pomodlę.
-Eeeęęeeę?
Dworzec jak zwykle ludźmi zawalony,matkami ze skrzeczącymi bachorami które nudzą o zapiekankę,panienkami uroczymi jak doki w Memphis,starymi babami wracającymi z tobołami,cygankami, facetami (niektórzy sprawiali wrażenie jakby wiedzieli co to ręce i nogi,ale zabardzo nie wiedzieli jak to do siebie pasuje).Gdy D zawitała,standardowo relacja uśmiech-uśmiech komplemencik i pielgrzymka w relaksujące miejsca.Miewam po kieszeniach różne bibelociki, duperelle,notesy i kalendarze.Tak, kalendarz fantastycznie postanowił opuścić moją kieszeń i powędrować na trotuar.W kalendarzu wielką kropą koloru czerwonego(sic!) znaczyłam to co znaczyć powinna każda baba.Wogóle nie poczułam,że mi wypadł.
Owy gach co mam się za niego modlić wkroczył do akcji i zapytał czy nie dałabym mu numeru telefonu.Co spotkało się z moją aprobatą kwinięciem głowy i sakramentalnym TAK.
Więc napisałam mu numer telefonu na ręce,coby wyglądało że jestem nim niebywale zainteresowana.Czarnym długopisem naskrobałam 9 cyfrowy numer.Tylko,że nie wiem do kogo.Numer wymyśliłam.Przecież nie powiedział "Daj mi swój numer telefonu" Więc dałam mu czyjś numer telefonu.Odeszłam tanecznym krokiem,by chwilę potem jakiś starszy facet chwycił mnie za rękę i włożył w nią mój kalendarzyk.Komplementował mnie przy tym sakramencko,uśmiechał się pełną gębą.Miał szparę miedzy jedynkami między które możnaby wbijać gole.Ta szpara i grube brzucho sprawiało kapitalne wrażenie.Zaczynam wierzyć w swoją atrakcyjność.
Wygodnie ułożyłyśmy zady i rozpoczęłyśmy plotki ploteczki plotunie.Zaraz potem wyrósł przy naszym stoliku nasz polonista.Który:
-wiesz,ja specjalnie pisałem podanie abym mógł przeczytać Twoją pracę maturalną
-wiesz,specjalnie szłem za Tobą pół miasta by usłyszeć Twój głos
-wiesz, komentarze na twoich pracach,niekoniecznie tyczyły się pracy tylko ciebie.
- wiesz robię prawo jazdy
-wiesz,PTASZYNO kiedy się zobaczymy?
Półtora roku mówiłam NIE,więc najwyższa pora powiedzieć TAK.
Gwoli wyjaśnienia.Polonista to nie jakiś stary pryk,któremu jedno w głowie.Polonista jest młody, mądry przystojny jak diabli i uważa mnie za megahiper wrażliwca.
Pół tony później przy przedstawianiu się koleżance D. Padło z jej i mojej strony to samo nazwisko.Ona jest K i ja jestem K.Po gdybaniu doszłyśmy,że jesteśmy kuzynkami.
Skoro świat jest taki mały a jest odbyłam wczoraj spotkanie cyc w cyc, jajnik w jajnik, z blogowiczką.Atomy punktualnie przywiały mnie pod umówioną księgarnię,by po kilku kilogramach usiąść w tajemniczym ogrodzie.Wielki ukłon i pokłon w stronę blogowiczki,która intuicyjnie i na babski rozum wybrała miejsce pod turkiem coby na nas nie padało,choć była cudna pogoda.Blogowiczka jest naturalną piękną i mądrą kobietą.Szeroko uśmiechniętą z dowcipem.Odniosłam wrażenie,że jest więcej postrzelona niż ja aczkolwiek to ona nazwała mnie "nawiedzoną wegetarianką".Dobrze się bawiłam miło czas spędziłam z tą chudą zadbaną babą,obgadując niektórych blogowych znajomych.Tak,tak Ciebie to też dotyczy błogo anonimowy blogowiczu.Sielską anielską idyllę zakłóciły trzaskające pioruny,błyski grzmoty.Wbijałam ze staruchu pazury w wiklinowy fotel.Ale dalej nawijałyśmy jak katarynki.Gdyby przyszło mi odgadnąć kierunek studiów jaki ukończyła blogowiczka,na łożu śmierci pewnie bym jeszcze wymyślała.Cóż potrafi TYLKO w 5 językach rozmawiać.Poliglotka,która nie ściąga burz,bo ponoć robię to ja.Khe.Khe.Młoda dzięki.
PS.Szczegółowy opis fiesty z burzą można zlnaleść o TU
Dodaj komentarz