nash nIe
Jedna z moich licznych pasji to JEDZENIE.Ściślej, jedzenie owoców (o któtych nie śniło się nawet filozofom, no very funy) egzotycznych. Wydłubywanie z ich duszy pestek i wsadzeniu do donicy, oraz oczekiwaniu na prędki wzrost.
Mam już sporą kolekcję i zaczynam się czuć we własnym domu jak w dżungli. Brakuje mi jeszcze tylko małp, tarzana z gołą dupą i jakieś 140 cm do roli JANE.
Kupuję czasami takie owoce, które są drogie.Np. taka karambola kosztuje 18 zł, a rewelacyjnie nie smakuje, no bo jak może smakować owoc który używa się między innymi do polerowania mosiądzu? Pestki wsadziłam - karambola wzrasta.
Nashi, japońska gruszka, droga może nie jest, ale na dziecie nashi czekałam bardzo długo, kilka miesięcy nawet. Skubana się w końcu pokazała. Łaziłam koło tego cuda, ba! kupiłam nawet specjalnie spryskiwacz, podlewałam, mówiłam do niej, wystawiałam do okien gdzie tylko słońce zagrzało, przegrzebałam net szukając jak się hoduje, nawet forum maniaków hodowli z pstek znalazłam, zawiązałam kontakty i co? Pochwaliłam się koleżance:
-PATRZ CO MAM, NAJPRAWDZIWSZE CUDO Z JAPOŃSKICH DRZEW!
- CO? POMIDOR?
-JAKI POMIDOR?
-TO JEST PO MI DOR!
No kurwa czad! Nawet wiem skąd się tam wziął. Jak jem kanapkę to zazwyczaj gapię się na ulicę, doglądam moich roślinek.
Pestka z pomidora pewnie spadła do doniczki i miała jak w raju u mnie. Chyba nikt nigdy tak starannie nie pielęgnował pomidora jak ja. Rozumiecie MÓWIŁAM DO POMIDORA!
Chyba źle ze mną.
Dodaj komentarz