Funio jest łysy i bogaty, a Gucio tłusty...
Mam prywatną urazę do pewnych ptaków. Są to kury,tak te małe gdaczące zasrańcze.Dziadek mój mówił o kurach PANIUSIE,przeklęte paniusie. Miał powody, większe niż moje, fakt. Rąbał drewno, odwrócił się na moment by zrobić łyk kawy, a taka paniusia wleciała mu na trzonek siekiery i zreżneła się. Dziadek chwycił za trzonek i nienawiść osiągnęła maksimum.
Jak byłam mała ( tja,jakbym teraz wielka była ) mama wiązała mi we włosy wielkie czerwone kokardy. Razu pewnego skoczył mi na głowę kogut i dziobał ( nie wiem, może już wtedy wybijał mi głupoty z głowy,albo jakie alimenty) darłam się w niebogłosy. Ojciec przybiegł i tak kopnął w dupę tego koguta,że musiał potem za niego zapłacić sąsiadom.
W ogrodzie babci urządzaliśmy z bratem i kuzynem mistrzostwa. Zawody polegały na gonieniu kur i zbieraniu kurzych piór. Kura albo dobrowolnie odda pióro np. gubiąc je (dla jej dobra!) albo zostanie złapana i pióro zostanie jej wyrwane z zada. Zabawa była czad! Do momentu aż babcia nie znalazła naszych cennych zbiorów(aaaaaaa, babcia nawet kupowała tym kurom witaminy,bo coś pióra traciły).Zabawa się skończyła na amen, podobnie jak przygody z kurami.Do dziś, do teraz. Dziś sprawa z kurami przybrała obrót kulinarny. Sprawcą moich nieszczęść jest ojciec i jego jajecznica. Trafia mnie po centymetrze jak tato przygotowywuje się do CODZIENNEGO rytuału robienia tej znienawidzonej potrawy.
Wygląda to mniej więcej tak:
1.Przychodzi z pracy zjada OBIAD i pędzi do kuchni.
2.Wyciąga patelnię i ryczy zadowolony: ALE BĘDĘ MIAŁ JAJECZNICZUNIĘ. (tu trafia mnie wkurwieniec numer jeden)
3. Bierze ok. 5 jajec z lodówki myje je by nie było SAMUELI (tak mawia moja ciotka na salmonellę).
4.Rozgrzewa masło, kroi boczek podsmaża go. ZASMRADZA cały dom tym fetorem boczkowym! (tu trafia mnie wkurwieniec numer dwa.
5.Rozbija jaja, soli je i MIESZA. Miesza je łopatką drewnianą, a tłucze się przy tym jakby ćwiczył na patelni granie na perkusji. Stuk łopatki po teflonie jest znienawidzonym dźwiękiem( tu trafia mnie wkurwieniec numer trzy)
Oczywiście musiałam działać,by mnie ostatecznie jajecznica nie wpędziła w choroby psychiczne:
1.Zaczełam chować jaja po lodówce.Wtykałam je absolutnie wszędzie.Nie pomogło, zawsze je znalazł.Trzeba było pomysłu.
2.Zlikwidowałam niewygodnego świadka tzn.patelnię na której ojciec zawsze robił jajecznicę.To był durny pomysł, bo ojciec kupił sobie nową teflonową i dostał tą przeklętą łopatkę do mieszania GRATIS.
3.Wciągnełam w moje plany brata i mamę. Cel utrudniać ojcu robienie jajecznicy.
4.Mama gotowała ojcu jego ulubione dania, kładła na talerz dwa razy więcej niż do tej pory.NIE pomogło, dalej jajecznica tryumfuje.
5. Zlikwidowałam drewnianą łopatkę do jajecznicy.Schowałam ją pod ścierki do ostatniej szuflady. W nagrodę ojciec wyciągnął z szuflady wielką drewnianą łychę OZDOBĘ,którą przywiozłam jako pamiątkę ze Szczawnicy (tu trafia mnie wkurwieniec numer cztery).Ojciec chociaż nie wie,że wojna trwa nie daje za wygraną!
6. Sama podkopałam pod sobą dołek KUPUJĄC WOK. Tata jak ją zobaczył,to stwierdził że będzie teraz sobie w niej robił jajeczka. Patelnię schowałam, bo bym chyba umarła jakby coś w niej zrobił.
7.POMOCY.HILFE.HELP! Naprawdę nie chcę zwariować w tak młodym wieku!