Sława.
Wczoraj wpadłam w WIELKĄ ZADUMĘ ( w sumie lepsze to niż wielka zadyszka) obyczajów weselnych.Pomijam te wszystkie duperele związane z rzucaniem podwiązką,krawatem czy tam muszką, śpiewanie dla rodziców,że są cudowni,że obrączki świecą się jak psu jaja na wiosnę, ściąganie ciżemek z nóżek nowożeńców i odkupowanie ich za BUTLĘ OHYDNEJ WÓDKI,czy durne podnoszenie na krzesłach,a przy kupie szczęścia połamania gnatów, trzaskanie szkliwem,żarcie soli i chleba,ale mniejsza o to...
WIDZIAŁAM zwyczaj, w którym druga część mojego longinu niejakie GAR-Y święci triumfy.
Mianowice, wjechał na środek sali wózek z wielkim garem,którego pokrywka była ubrana w czerwony materiał.Do tego gara każdy kto chciał zatańczyć z panną lub panem młodym wrzucał pieniądze i TRZASKAŁ pokrywką ze trzy razy. Świetny pomysł no i kupę forsy uzbierali.No tak czy siak lepsze to niż becikowe.
Takie to wszystko oklepane,aż mdli.A nie można by tak było,najpierw wesele a potem ślub?