Ene, due ocet z pieprzem,sól z musztardą jeszcze lepsze!!
Miewam czasami napady REFLEKSYJNE.Ostatnimi czasy zastanawiałam się nad SNOWBORDEM i NARTAMI,konkretniej, które z tych dech są NA TOPIE.W środowisku snowbordzistów o narciarzach mówi się TRAMWAJARZE,a w gronie narciarzy o snowbordzistach powiada się PARAPETY.Ot, taki snołbordzista aby poczuć,że ZJAZD był rewelacyjny i spełniony musi otrzeć się o granicę RYZYKA.Ubiera taki szerokie spodnie,gogle,kaskofon,kombinezon i zakłada słuchawki na
uszy i puszcza muzę na full regulator.Zauważyłam,że słuchawki nie są z od PHILIPSA,gdyż te dbają o uszy,tzn regulują poziom dźwięku,coby uszy nie poodpadały gdy się muzę na full włączy.I co? zjeżdża taki z góry,robi fikołki i inne piruety,tulupy,podwójne axle,ritbergery.I czuje się EXTRA dopiero wtedy,gdy otrze łepetyną o skałę,przefrunie nad przepaścią,nie narobi ze starchu w gacie,nie zapomni o obiedzie u babci czy poszybuje pod firnament w figurze X,zupełnie jak X-WING.I chyba na tym polega UROK narciarzy i snowbordzistów.NIE ważne,że mogą spotkać się z kostuchą,nie ważne,że mogą połamać sobie gnaty,WAŻNE że LECĄ KROCZEM DO GÓRY!
Z nart ,snowbordu to ja wybieram WÓR wypchany siańskiem( w senie nie żaden facet z sieczką w głowie).
Ojciec twierdzi,że to sekta, a mama mówi że WYGLĄDAM JAK OFIARA PRZEMOCY W RODZINIE.Nic z tych dwóch.To moje nowe hobby.Hobby jest rewelacyjne i zawdzięczam je bratu,który będąc małym fąflem kradł matce ścierki z szuflady i czarnym mazakiem rysował na nich KRZYŻE.Robiąc z siebie KRZYŻAKA.Praliśmy się wtedy rurkami od odkurzacza względnie kijochami od mioteł,szczot czy innych zasadniczych części elementów sprzątających.